Kochani moi!
Na dzisiejszą IV niedzielę Wielkiego Postu ks. Tymoteusz dał mi niezwykle trudny tekst do przemyśleń. W pierwszej chwili wydawało mi się, że wystarczy go tylko przepisać, ale potem ... Posłuchajmy co ma nam do powiedzenia ks. Tymoteusz kolorową czcionką a ja czarną.
Już czwarta niedziela Wielkiego Postu, to nasze półpoście, zapusty. Dziś kapłan sprawujący niedzielną Eucharystię może ubrać się we fiolety albo w różowy ornat. A kolor ten oznacza nieśmiałą radość , bo to już blisko Wielkanoc. Raduj się Kościele Święty, zbierzcie się wszyscy, którzy Go kochacie. Cieszcie się wy , którzy byliście smutni. Weselcie się i nasycajcie radością u źródła waszej pociechy.
Byłoby wszystko pięknie w tę różową niedzielę, gdyby nie ta ewangelia o synu marnotrawnym, bo ona czyni mi niepokój i targa sumieniem. Słucham i wiem, że to przecież o mnie chodzi. Ojciec dał mi połowę majątku. Myślałem że sobie poradzę. Było mi dobrze. Miałem kolegów, schlebiali mi. Byłem rozrzutny , lekkomyślny. I to wszystko przeciekło mi przez palce. I przyszła bieda, bezrobocie szukałem pracy. Nawet zgodziłem się paść świnie, ale nie dali mi jeść nawet tego co jedzą świnie. Wrócę do ojca - pomyślałem. Tam jest tylu ludzi co pracują i zarabiają. Ja nie chcę pensji, będę pracował tylko za chleb, nie chcę pieniędzy. Wróciłem biedny, brudny , obdarty i bosy. A ojczysko stał i czekał. Nic do mnie nie powiedział. Przytulił mnie. Okrył płaszczem, dał mi ojcowe sandały i pierścień i przygotował mi taką ucztę z orkiestrą. Taki jest mój Ojciec - Bóg. Ale ta przypowieść, to nie o mnie, ale o Ojcu, który przebacza i kocha. To jeszcze nie koniec przypowieści, bo gdy o tym teraz piszę, to myślę o tym synu marnotrawnym i lekkomyślnym i złym jak ten syn marnotrawny z przypowieści, a ja jestem ten drugi, pracowity i wierny syn. Tym gorzej dla mnie, bo ten dobry syn zrobił ojcu większą przykrość niż marnotrawny . Tak mu naubliżał: Oto tyle lat ci służę, zawsze byłem ci posłuszny, ale nie dałeś mi kawałka koźlęcia , bym się mógł bawić ze swoimi przyjaciółmi. A co na to ojciec? Dziecko moje ty zawsze jesteś przy mnie i wszystko co moje, twoim jest. Dlaczego się nie cieszysz, że ten brat , który umarł - znów żyje? Zaginął i odnalazł się. Dlaczego się nie cieszysz? Bo nigdy nie mogę uwierzyć, że Ty się więcej cieszysz z jednego grzesznika, gdy się nawraca, niż z dziewięćdziesięciu dziewięciu sprawiedliwych. Zazdrosny jestem i głupi.
Kiedy ja wreszcie zmądrzeję? Ojcze, kiedy ja zrozumiem , że wszystko co Twoje - moim jest?
Ale ta przypowieść to także o mnie, o ojcu który miał trzech synów. Jako że blog jest o Łukaszu zajmę się najmłodszym. Wpłaciłem mu do banku sporą kwotę pieniędzy, odsetek od kapitału starczyło na godziwe stypendium. Myślałem, że sobie poradzi. Gdy dorósł, chciał się koniecznie szybko usamodzielnić. Chciałem mu wykupić mieszkanie - dostał pieniądze. Gdy wziął co jego, poszedł w "długą" z kochanką. Stracił głowę dla niej i wszystkie pieniądze. Starał się jak mógł, by utrzymać ją i jej dziecko. Nie było mu łatwo, wszystko przeciekło mu przez palce, Był rozrzutny i lekkomyślny, całkowicie nie przygotowany do roli męża i ojca. Miał tylko osiemnaście lat. Gdy po wypadku w pracy mama "uratowała mu życie" - szybko postępujące zakażenie, ja przez dwa lata skarżyłem się w sądach z jego pracodawcą o odszkodowanie. Rzuciwszy szkołę nie raz, nie dwa szukał pracy by zarobić na siebie i konkubinę z dzieckiem. Do domu wracał by u ojca coś zarobić. Dostał nie tylko chleb, ale i godziwą zapłatę, nie gorszą od innych pracowników. A ojczysko z matką stali i czekali, aż porzuci swoje grzeszne życie. Koledzy się dziwili, przyjaciele nie mogli zrozumieć co go "napadło"? Po dwóch latach wrócił biedny, w jedynym ubraniu po starszym bracie, z czarną aktówką z papierami i reklamówką z resztkami brudnej bielizny. Nie spisał się jako kochanek potrafiący zapewnić godziwą egzystencję kobiecie. Rozdygotany, znerwicowany po dwóch latach stanął w progu rodzinnego domu. Wrócił, jak ten ewangeliczny, marnotrawny syn z przypowieści, brudny i ze łzami w przekrwionych oczach. Przyjęliśmy go z otwartymi ramionami. Wykąpał się, coś przekąsił, powiedział kilka słów i położywszy się na swoim tapczanie zasnął na 24 godziny.
Na dzisiejszą IV niedzielę Wielkiego Postu ks. Tymoteusz dał mi niezwykle trudny tekst do przemyśleń. W pierwszej chwili wydawało mi się, że wystarczy go tylko przepisać, ale potem ... Posłuchajmy co ma nam do powiedzenia ks. Tymoteusz kolorową czcionką a ja czarną.
Już czwarta niedziela Wielkiego Postu, to nasze półpoście, zapusty. Dziś kapłan sprawujący niedzielną Eucharystię może ubrać się we fiolety albo w różowy ornat. A kolor ten oznacza nieśmiałą radość , bo to już blisko Wielkanoc. Raduj się Kościele Święty, zbierzcie się wszyscy, którzy Go kochacie. Cieszcie się wy , którzy byliście smutni. Weselcie się i nasycajcie radością u źródła waszej pociechy.
Byłoby wszystko pięknie w tę różową niedzielę, gdyby nie ta ewangelia o synu marnotrawnym, bo ona czyni mi niepokój i targa sumieniem. Słucham i wiem, że to przecież o mnie chodzi. Ojciec dał mi połowę majątku. Myślałem że sobie poradzę. Było mi dobrze. Miałem kolegów, schlebiali mi. Byłem rozrzutny , lekkomyślny. I to wszystko przeciekło mi przez palce. I przyszła bieda, bezrobocie szukałem pracy. Nawet zgodziłem się paść świnie, ale nie dali mi jeść nawet tego co jedzą świnie. Wrócę do ojca - pomyślałem. Tam jest tylu ludzi co pracują i zarabiają. Ja nie chcę pensji, będę pracował tylko za chleb, nie chcę pieniędzy. Wróciłem biedny, brudny , obdarty i bosy. A ojczysko stał i czekał. Nic do mnie nie powiedział. Przytulił mnie. Okrył płaszczem, dał mi ojcowe sandały i pierścień i przygotował mi taką ucztę z orkiestrą. Taki jest mój Ojciec - Bóg. Ale ta przypowieść, to nie o mnie, ale o Ojcu, który przebacza i kocha. To jeszcze nie koniec przypowieści, bo gdy o tym teraz piszę, to myślę o tym synu marnotrawnym i lekkomyślnym i złym jak ten syn marnotrawny z przypowieści, a ja jestem ten drugi, pracowity i wierny syn. Tym gorzej dla mnie, bo ten dobry syn zrobił ojcu większą przykrość niż marnotrawny . Tak mu naubliżał: Oto tyle lat ci służę, zawsze byłem ci posłuszny, ale nie dałeś mi kawałka koźlęcia , bym się mógł bawić ze swoimi przyjaciółmi. A co na to ojciec? Dziecko moje ty zawsze jesteś przy mnie i wszystko co moje, twoim jest. Dlaczego się nie cieszysz, że ten brat , który umarł - znów żyje? Zaginął i odnalazł się. Dlaczego się nie cieszysz? Bo nigdy nie mogę uwierzyć, że Ty się więcej cieszysz z jednego grzesznika, gdy się nawraca, niż z dziewięćdziesięciu dziewięciu sprawiedliwych. Zazdrosny jestem i głupi.
Kiedy ja wreszcie zmądrzeję? Ojcze, kiedy ja zrozumiem , że wszystko co Twoje - moim jest?
Ale ta przypowieść to także o mnie, o ojcu który miał trzech synów. Jako że blog jest o Łukaszu zajmę się najmłodszym. Wpłaciłem mu do banku sporą kwotę pieniędzy, odsetek od kapitału starczyło na godziwe stypendium. Myślałem, że sobie poradzi. Gdy dorósł, chciał się koniecznie szybko usamodzielnić. Chciałem mu wykupić mieszkanie - dostał pieniądze. Gdy wziął co jego, poszedł w "długą" z kochanką. Stracił głowę dla niej i wszystkie pieniądze. Starał się jak mógł, by utrzymać ją i jej dziecko. Nie było mu łatwo, wszystko przeciekło mu przez palce, Był rozrzutny i lekkomyślny, całkowicie nie przygotowany do roli męża i ojca. Miał tylko osiemnaście lat. Gdy po wypadku w pracy mama "uratowała mu życie" - szybko postępujące zakażenie, ja przez dwa lata skarżyłem się w sądach z jego pracodawcą o odszkodowanie. Rzuciwszy szkołę nie raz, nie dwa szukał pracy by zarobić na siebie i konkubinę z dzieckiem. Do domu wracał by u ojca coś zarobić. Dostał nie tylko chleb, ale i godziwą zapłatę, nie gorszą od innych pracowników. A ojczysko z matką stali i czekali, aż porzuci swoje grzeszne życie. Koledzy się dziwili, przyjaciele nie mogli zrozumieć co go "napadło"? Po dwóch latach wrócił biedny, w jedynym ubraniu po starszym bracie, z czarną aktówką z papierami i reklamówką z resztkami brudnej bielizny. Nie spisał się jako kochanek potrafiący zapewnić godziwą egzystencję kobiecie. Rozdygotany, znerwicowany po dwóch latach stanął w progu rodzinnego domu. Wrócił, jak ten ewangeliczny, marnotrawny syn z przypowieści, brudny i ze łzami w przekrwionych oczach. Przyjęliśmy go z otwartymi ramionami. Wykąpał się, coś przekąsił, powiedział kilka słów i położywszy się na swoim tapczanie zasnął na 24 godziny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz