piątek, 19 marca 2010

Urodziny

3 wrzesień 1981
Już wszystko przygotowane na Twoje przyjcie na świat. Mama mówi, że jest spokojna, ale mnie się widzi, że jest coraz to bardziej podekscytowana. Ciuszki dla Ciebie wszystkie wyprane (mimo, że nowe) i ładnie przez mamę ułożone zajmują dwie dolne szafki pod biblioteką. Wyobraź sobie, że Twoi bracia wyprasowali wszystkie pieluszki.

4 wrzesień 1981
Cioci Basi i wujkowi Tomkowi urodził się Mateusz. Będziesz miał kuzyna rówieśnika.

5 wrzesień 1981
Z mamą i Kubą pojechaliśmy odwiedzić na porodówce na Lutyckiej ciocię Basię. Po porodzie czuje się dobrze, tak że jutro chyba wujek Piciu zwolni ją do domu. Kuba wrócił rozczarowany bo nie widział maleńkiego Mateusza.

6 wrzesień 1981
Całą rodziną pojechaliśmy na Polską. Mateusz jest duży, ale trudno się dopatrzeć podobieństwa do któregokolwiek z rodziców. Kuba głośno wyraża to co wszyscy czujemy. Nie możemy się doczekać chwili, kiedy wreszcie mama urodzi Ciebie. Rojbrujesz w maminym brzuszku mały bokserze tak mocno, że mamę aż skręca z bólu. Zapierając się głową, kopiesz nogami po żołądku albo po pęcherzu. Brzuch się mamie mocno opuścił, a nogi popuchły. Na nic zdają się moje masaże.

8 wrzesień 1981
Z rana dzwoni do mnie wujek Piciu i prosi bym przyjechał przed południem z mamą na wizytę. Ma dzisiaj dyżur na oddziale. Po badaniu stwierdza, że należy się spodziewać porodu za pięć dni. Mama szybko liczy i stwierdza że trzynasty wypada w niedzielę, a do tego to pechowa data , bo ona też się trzynastego rodziła.

11 wrzesień 1981
Dzisiejsza noc była niespokojna . Mama spała chyba tylko jedną godzinę, odczuwając już skurcze. Rano pytam ją czy czy po powrocie z pracy zostanę ją jeszcze w domu. Twierdzi, że tak! Zobaczymy? W pracy jestem cały czas niespokojny. Oby się wszystko dobrze i szczęśliwie ułożyło. Po powrocie do domu mama bardzo narzeka na bule podbrzusza. Z bazy po drugiej stronie A-2 ( najbliższy telefon 400 m od domu- na przydział numeru z Telekomunikacji Polskiej czekaliśmy dziesięć lat, pisząc co roku kolejne wnioski i będąc w komitecie organizacyjnym telekomunikacji Baranowa, komórek wtedy nie znano - dopisek po latach) dzwonię do szpitala do wujka Picia. Zaprasza nas na 18:00. Przedtem dokładnie myję w wannie mamę jak do porodu. Zabieramy ze sobą wszystkie niezbędne rzeczy do szpitala. Badanie ginekologiczne i nic. Wujek Piciu twierdzi, że mamę bolą opuszczone więzadła i umawia się z mamą na poród na następną niedzielę na 20 września (potem się przyznał, że miał pewność, że do najbliższej niedzieli 13 września mama Ciebie urodzi, ale nie chciał jej peszyć tą datą). Te opuszczone, a może naderwane wiązadła, to pewno wynik przesuwania dwa dni wcześniej, przez mamę 50 kg worka z ziarnem (chodowaliśmy wtedy na działce kury i króliki). Nie mogłem za tę nierozwagę nawet mamy zbesztać, bo mogło by to Tobie zaszkodzić. Uspokojeni wracamy do domu. W drzwiach wita nas Kuba, który w międzyczasie wrócił ze szkoły (chodził na drugą zmianę). Poinformowany przez Pawła, że mama pojechała Ciebie rodzić nie mógł zrozumieć, że mogliśmy wrócić bez Ciebie.

noc z 11/12 września 1981
Kolejna noc bezsenna. Tym razem czuwamy oboje. Dzieje się coś niedobrego, bo mama zaczyna krwawić. Nad ranem skurcze się nasilają. Są coraz to częstsze. Pojawiają się regularnie w odstępach 3 minutowych.

Dzień porodu 12 wrzesień 1981 roku.
O 7:00 rano idę do sklepu po mleko. Kupuję 18 litrów butelkowanego - świerzego mleka (tylko takie mleko było wtedy w handlu). W wolne soboty, a taka przypadła dzisiaj świeże mleko jest bez ograniczeń "kto pierwszy ten lepszy". Cztery litry zostawiam do gotowania, a pozostałe 14 litrów przelewam do garnków i odstawiam na kwaśne. Będzie na serek dla mamy i pośrednio dla Ciebie (białego sera nie można normalnie kupić).

O 8:00 odwożę mamę do szpitala. Jest spokojna, a Kubie przy pożegnaniu stają łzy w oczach. Na każdym przejeździe kolejowym skurcz. Przed przejazdem na Golęcinie muszę stanąć na poboczu , by przeczekać skurcz. W szpitalu przyjmuje mamę położna. Stwierdza rozwarcie dwa centymetry i skurcze co dwie minuty. Nic tu po mnie (to nie były jeszcze czasy, gdy mężów dopuszczano nawet po takiej znajomości jaką ja miałem do porodu - dopisek po latach). Polecając Bogu dalszy bieg, zostawiam mamę na łasce lekarzy. A teraz ten sam czas opisany przez mamę

Około 8.00 wsiedliśmy w samochód, by dotrzeć na Lutycką do szpitala, w którym pracuje "wujek Picio". Na początku - jak zwykle sprawy proceduralne: mycie, strzyżenie, mierzenie ciśnienia, no i tradycyjnie wywiad na temat chorób genetycznych w rodzinie oraz zasięgnięcie informacji, kto i na jakie choroby chorował w rodzinie (np. odra, ospa wietrzna, szkarlatyna itp.). Ta cała procedura trwała dość długo. W każdym razie na tyle długo, że Jurek zdążył podjechać do "wujka Picia" i zawiadomoć go, że ja już jestem na porodówce. "Wujek" natychmiast przyjechał i stwierdził, że na 14.00 przyjedzie i "będziemy rodzić" (jakby to on rodził!!!!!). Słowa dotrzymał, ale jeszcze załatwił najlepszą położną, bo to podobno bardzo ważne. Zresztą sama się o tym przekonała, ile znaczą serdeczne słowa kogoś, kto jest przy porodzie. Ja przy żadnym porodzie nie krzyczałam, nie wygrażałam Twemu ojcu, że już mu "więcej nie dam". Wiedziałam, że bez względu na to jak bardzo mnie będzie bolało i tak nikt za mnie nie urodzi. Mogłam się tylko cieszyć, że wydaję z siebie nowe - jakże wyczekane - życie.

Tak, jak o biecał, tak też zrobił. Punktualnie o 14.00 przyszedł na porodówkę, pogłaskał mnie po głowie i stwierdził: "no mała to do roboty". Jeszcze tylko się przebiorę w służbowe ciuchy i zaraz do ciebie przyjdę. Ten czas przebierania wydawał mi się wiecznością, ale chyba tak nie było!

Kilka parć i już główka wyskoczyła, następnych kilka i wyszły barki, a później poczułam, że coś mi na udzie pulsuje. Zapytałam czy to pępowina, na co dostałam twierdzącą odpowiedź. Gdy mi Cię pokazali, byłeś cały umazany krwią, ale stwierdziłam, że jesteś ładny (chyba każda matka tak myśli o swoim dzieciątku, choćby było najbrzydsze). Później było już mierzenie i ważenie Ciebie, po czym zniknąłeś gdzieś w szpitalnych czeluściach zaobrączkowany taką oto bransoletką. Oprócz moich danych i daty Twojego porodu widnieje na niej jeszcze dokładna godzina Twojego przyjścia na świat 15:00. To godzina Bożego Miłosierdzia. Jezu Ufam Tobie, miej miłosierdzie nad tym dzieckiem, modliłam się tego dnia obolała ale szczęśliwa.


Mnie przeniesiono na oddział poporodowy (ponieważ poród był w ocenie załogi porodówki lekki), - szłam pieszo. Następnego dnia wczesnym rankiem (niedziela) przynieśli mi Ciebie do pierwszego karmienia. Oczywiście musiałam Cię dokładnie obejrzeć. Byłeś bardzo zimny i trząsłeś się. Ale o tym już dowiesz się z listu, jaki napisałam do Twojego tatusia. Posłuchaj jak ten dzień Twojego porodu spędził Twój ojciec:

Przez cały dzień z umówionym wcześniej murarzem układam papę na dachu, na naszym domu. Chłopacy - Twoi bracia pomagają palić ogień pod kotłem w którym podrzewamy lepik. Ciekawi wrażeń urzędują także na dachu pomagając mi w pracy.

Około 16:00 podjeżdża pod dom wujek Piciu z gratulacjami: "Masz trzeciego syna Łukasza" krzyczy do mnie stojącego na dachu domu. Obyś tylko wyrósł na dobrego człowieka, taka myśl krąży mi po głowie od momentu, gdy dotarła do mnie ta wiadomość.

Kuba lata jak opentany po całej ulicy i krzyczy: Mam brata, mam brata! Hurra!!!! Paweł był w tym czasie na Polskiej, gdy bezpośrednio po porodzie mama zadzwoniła do cioci Basi i wujka Tomka, by pochwalić się synem.
Zmęczony pracą, pełen wrażeń ale bardzo radosny zaznaczam w kalendarzu na czerwono datę Twoich urodzin. Żaden z naszych małych jeszcze chłopaków nie wierzy już, że dzieci rodzą się w kapuście lub, że bocian je przynosi (jak choćby ten czarny na kartce z kalendarza, którą Ci wkleiłem na pamiątkę). Daj Boże, by umieli gdy dorosną wyciągnąć z tego faktu budujące nauki. Tej nocy budzę się regularnie co dwie godziny, w odstępach jak do karmienia, począwszy od północy.

Brak komentarzy: